Wszystko zaczęło się w październiku 1998 roku.
I było tak:
„”Wczoraj zakończyły się obchody kolejnej rocznicy bitwy pod Maciejowicami z 1794 roku. Jak zwykle pojechałam tam z synem aby odetchnąć niezwykłą historią Polski. Bardzo lubimy uczestniczyć we wszystkim co w Maciejowicach się dzieje. Zawsze jest to dla nas ważny czas.
Dziś (poniedziałek) jestem w domu sama i jak zwykle przygotowuję dla nas obiad. Syn niebawem wróci ze szkoły. Zmierzch zasłania widok za oknem. Jesienna nuda.
Klepię w kuchni kotlety, a po mojej twarzy nagle płyną gorące łzy. Jakiś głos we mnie nieustannie powtarza „on nie żyje, on nie żyje, on nie żyje …………….”. Zdziwiona opłakuję kogoś kto właśnie umarł !
Nie wiem o co chodzi. Nie potrafię uciszyć tego głosu, ani wyhamować strumienia łez. Następuje jakieś rozdwojenie we mnie. Jestem sobą i kimś jeszcze, ale ten ktoś też jest mną ! Kim jest ten, którego tak gorąco opłakuję? Kim jest ta kobieta, która roni te smutne łzy spływające po mojej twarzy?
Na początku pomyślałam, że może przeżywam obchody tej bitwy pod Maciejowicami i śmierć tak wielu poległych Polaków. A może opłakuję uwielbianego przez wszystkich Kościuszkę ? Został przecież w tej bitwie ranny i wywieziony gdzieś do Rosji możliwe, że na pewną śmierć.
Ale w tym płaczu ani razu nie pada Jego imię i nie wiem za kim tak płaczę.””
Była to bardzo niezrozumiała i zaskakująca historia. Przerażona myślałam „Co się ze mną dzieje, co to wszystko znaczy?
W końcu w domu zjawia się syn. Nie chcę Go przestraszyć tym płaczem. I choć jest jeszcze wcześnie pod byle pretekstem znikam w łóżku.
Łzy powoli zasychają na policzkach. Mam wrażenie, że na chwilę zasnęłam.
„” Nagle w mojej głowie pojawia się obraz pięknego, jasnego światła. Podobne było ono do światła, które powstaje wokół ulicznych lamp, gdy jest niewielka mgła. Takie trochę rozproszone, łagodne i tajemnicze.
Światło to promieniowało MIŁOŚCIĄ. Nie! ONO BYŁO MIŁOŚCIĄ!
Czystą Miłością bez domieszek innych uczuć i emocji :))
To było wszechogarniające, gorące uczucie, w którym trzeba było się w całości zanurzyć i oddychać nim z niebywałym szczęściem i rozkoszą. Nieprawdopodobnie przyjemny stan !
W pewnym momencie od tego światła zaczęły się odrywać takie małe, świecące Kłębuszki. Wyglądały, jak zajączki z lusterka puszczane na ścianę.
Te świecące Kłębuszki mogły łączyć się z tym łagodnym, światłem Miłości, mogły też zachowywać swoją niezależność. Oba stany były bardzo naturalne.
Światełka podpływały do mnie, dotykały moich policzków i szyi. Potem zaczęły wypowiadać moje imię. Cieszyły się, że przyszłam. Wołały „Ewa do nas przyszła w odwiedziny !”Zaciekawionych Kłębuszków przypływało co raz więcej. Ich dotyk był ciepły i rozczulający. Znów łzy płynęły po mojej twarzy ale tym razem były gorące od miłości.
Niektóre kłębuszkowe głosy rozpoznałam, jednak większość pozostał mi obca. Wszyscy bardzo się cieszyli, że przyszłam i było to dla mnie bardzo zaskakujące i bardzo przyjemne.
Najwięcej mówiła do mnie nieżyjąca od kilku lat Babcia Lodzia. Uporczywie prosiła mnie abym przyprowadziła Mareczka (to mój brat). Nie mogłam jej tego obiecać, bo niby jak go miałam do niej przyprowadzić? Wszystko było takie nierealne i sama nie wiedziałam, gdzie jestem, a i danego słowa nie lubię łamać. W końcu obiecałam Babci, że przyprowadzę brata i dała mi spokój. Wtedy zaczęli mówić inni. Ostrzegali mnie, że jestem tu tylko na chwilę. Doskonale wiedzieli, że jeszcze nie moja to pora.
Nie wiem po jakim czasie, te świecące Kłębuszki zaczęły wołać, że muszę wracać. Pozostawanie u nich było dla mnie niebezpieczne. Bardzo się denerwowali, że jeszcze tam jestem. Ponaglali mnie abym już sobie poszła. Bardzo się o mnie martwili.
Nie chciałam wracać. Tam było tak cudownie i w porównaniu z tym miejscem pobyt na Ziemi wydał mi się tylko ogromnym cierpieniem. Nie chciałam cierpieć. Chciałam zostać z tymi pięknymi Kłębuszkami. Chciałam na zawsze pozostać w tej Miłości.
Po kilku przypomnieniach, że muszę wracać na siłę”wypchnęli” mnie stamtąd. „”
Leżałam w swoim łóżku nasączona Miłością z twarzą mokrą od łez. Nie wiedziałam gdzie byłam i ile czasu ale przestałam bać się śmierci. Jeśli tam trafiamy po śmierci ciała, to bardzo, bardzo chcę tam być.
Zasnęłam.
Nie wiem ile czasu upłynęło, gdy pojawił się kolejny obraz w mojej głowie.
„”Tym razem był to ogromny ekran podzielony na miliony małych ekraników. Tak jak z pikseli złożony jest ekran telewizora.
Co chwilę któryś z tych ekraników powiększał się i widziałam różne sceny, jak na filmie. Na ogół były to pola bitew lub egzekucje.
Nie miałam wpływu na to co oglądam. Ktoś inny decydował za mnie, który ekranik z filmem miał mi się pokazać, a który pozostał wyłączony. Niektóre filmiki pokazane były jakby w zwolnionym tempie abym dobrze mogła obejrzeć i zrozumieć o co chodzi.
Wiele razy leżałam na polu bitwy. I trochę czasu zabrało mi zrozumienie, że nikt nie rzuca we mnie kamieniami, to tylko z pod końskich kopyt leciały na mnie kawałki błota i pryskała krew.
Na innych filmikach bardzo szybko uciekałam przed tymi, którzy chcieli mnie zabić. Pełna strachu biegłam ile sił w płucach aby uratować życie. I zawsze przychodził taki moment, gdy czułam się lekka i szczęśliwa, że mnie nie zabili, że uciekła, gdy zaczynałam unosić się w górę. Oglądałam się za siebie,aby sprawdzić, co stało się z goniącymi i już tylko widziała w dole leżące trupy ludzi i zwierząt. I nie było już widać, co dzieje się ze mną dalej. „”
I na koniec zobaczyłam ostatni i najdłuższy film.
„”Jest noc. Jacyś ludzie wywlekli mnie z ciepłej chałupy. Widzę swoje gołe stopy w błotnistej, zimnej mazi i rozwiązane troki przy bielutkich kalesonach. Troki dotykają mazistej ziemi. Błoto mrozi gołe stopy jeszcze przed chwilą schowane pod ciepłą pierzyną. Nie podnoszę głowy, choć ktoś mnie szarpie.
Bardzo się boję.
Ktoś do mnie coś mówi ale nie rozumiem co.
Bardzo się boję.
Jestem młodym chłopcem. Mam dopiero 17 lat. Pragnę żyć. Jest bardzo zimno i bardzo się boję. Mężczyzna na czarnym koniu, w masce na oczach, czyta jakiś dokument. Bardzo się boję tego mężczyzny, to diabeł jakiś straszny albo co. Nic nie rozumiem. Serce dławi mi gardło. Strach napełnia mózg.
Nie rozumiem czego ode mnie chcą. Jestem niewinny, a oni mówią, że jestem zdrajcą. Jestem niewinny.
Bardzo się boję.
Nic nie zrobiłem. Chcę wrócić do ciepłej chałupy i pierzyny. Sikam ze strachu po nogach. Na bielutkich kalesonach pojawia się zimny ślad. Koń, na którym siedzi ten straszny mężczyzna, spłoszony podrywa kopyta w górę. Osuwam się na ziemię. „”
Jest chyba trzecia w nocy. Przerażona siedzę na zasikanym łóżku. Sama. Jak zawsze sama.
Napełniona strachem.
Przerażona tym co się dzieje.
Rano syn poszedł do szkoły. Próbowałam się pozbierać i zrozumieć co się stało. Pełna nadziei, że to już koniec tych strasznych przeżyć chciałam o wszystkim zapomnieć.
Dzień minął bez nadzwyczajnych zdarzeń i noc była zadziwiająco spokojna i już myślałam, że to koniec przygód gdy nastąpił ciąg dalszy.
„”Teraz uczono mnie, że umysł jest jak zawirusowany komputer. Tworzy iluzje.
Tak naprawdę to jesteśmy jednym organizmem. Możemy porozumiewać się telepatycznie. Mamy też dużo innych umiejętności, których nie wykorzystujemy na ziemi.
Nic z tego nie rozumiałam. Nie posiadałam żadnej wiedzy na ten temat. Ciągle chciałam te wszystkie informacje zrozumieć i nie mogłam. Czułam się bardzo zmęczona. I tę część najmniej pamiętam z tego, co się działo.””
Miałam wszystkiego dosyć. Chciałam wrócić do normalności. Do mojego życia.
Wszystko we mnie wołało RATUNKU !!
Nadeszła kolejna noc.
„”Tym razem zapadłam w ciemność. Ciemność tak głęboką, jaka nie istnieje na Ziemi. Tu mamy latarnie, gwiazdy, księżyc i wyobraźnię, która tworzy obrazy słonecznych dni nawet w największych ciemnościach.
A w tej mojej ciemności nie było nic. Przerażająca pustka bez obrazów, światła i myśli. Tam nie było nic. Tylko najczarniejsza czerń, jak smolista, lepka głębia.
Napełnił mnie strach jakiego trudno doświadczyć i opisać, bo nie wiedziałam czego się boję.
Pływałam w tej czerni bardzo, bardzo długo aż gdzieś bardzo daleko zapaliła się maleńka iskierka. Zapłonął maleńki promyczek światła. Płynęłam szczęśliwa do tej iskierki najszybciej jak się dało. Powoli światło rosło, i rosło, i cała stałam się światłem. „”
Koniec.
To była już ostatnia rzecz jakiej doświadczyłam.
Miałam w głowie tylko jedną, jedyną myśl …………. ZWARIOWAŁAM!
Co działo się dalej opisałam w kolejnej części.